niedziela, 30 czerwca 2013

JESIEŃ LUDÓW?



Ostatnimi czasy w fantazmatycznej topografii aktualności coraz częściej pojawiają się wyobrażenia Rewolucji. Co ciekawe, w tym kontekście zaczyna odżywać topos Wiosny Ludów.

Wobec tego nasunęły mi się dwie refleksje. Pierwsza ― dotycząca Polski, druga ― natury globalnej.


1. 
Nowelizacja kodeksu pracy oraz ustawy o związkach zawodowych grozi demontażem podstawowej zdobyczy socjalnej, jaką był ośmiogodzinny dzień pracy. Ta sytuacja aktualizuje problematykę z połowy XIX w. Sprawą kluczową znów staje się godziwie przepracowany i sprawiedliwie opłacony czas pracy. Jeśli więc w Polsce dojdzie jesienią  ― jak chciałaby Solidarność ― do masowych protestów, to punktem zbiegu wyobrażeń społecznych stanie się (mimo że większość protestujących nie będzie zdawać sobie z tego sprawy) rok 1848.

Czy w tych okolicznościach historia powtórzy się twórczo, czy będzie jedynie prawicową farsą? Wszystko wskazuje na tę drugą możliwość ― polski lud jest wszak radykalnie konserwatywny.

Tym bardziej powinniśmy wołać o jesień kontra-konserwatywną, a w jej horyzoncie nie tylko o protest socjalny, lecz także ― światopoglądowy.

Wobec tego warto przypomnieć jeden z najbardziej wywrotowych epizodów w historii polskiego ducha. Jest 5 marca 1848 roku. Adam Mickiewicz uzyskuje posłuchanie u Piusa IX. W trakcie audiencji rozgorączkowany wieszcz żąda od papieża, aby ten stanął na czele powszechnej walki o wolność. "Wiedz, że duch boży jest dzisiaj w bluzach paryskiego ludu" - krzyczy poeta do głowy kościoła. W efekcie tego spotkania Prelekcje paryskie umieszczono w Indeksie Ksiąg Zakazanych, a mickiewiczowski Legion Włoski połączył się z wrogimi papiestwu republikanami, którzy doprowadzili do ucieczki papieża z Rzymu. 

Dziś takich Mickiewiczów nam trzeba. Nie chcemy romantyzmu, który broni konserwatywnej "pozytywności" przed słusznym gniewem twórczego ducha (hańba Krasińskiemu i Norwidowi, biegnącym na Kwirynał, by bronić "papieżnictwa" przed dialektyczną furią). 


2.
Osiemnasty brumaire'a Marksa zawiera znamienną uwagę na temat klasowego charakteru rewolucji: "Rewolucje burżuazyjne ― rewolucje osiemnastego stulecia ― mkną szybciej od powodzenia do powodzenia, ich efekty dramatyczne są coraz świetniejsze, ludzie i rzeczy rzucają ognie, jak brylanty, każdy dzień tchnie ekstazą; ale rewolucje te mają krótki żywot, rychło dobiegają swego szczytu i kociokwik na długo ogarnia społeczeństwo, zanim nauczy się ono na trzeźwo przyswajać sobie rezultaty swego okresu burzy i naporu. Rewolucje proletariackie natomiast ― rewolucje dziewiętnastego stulecia ― ustawicznie same siebie krytykują, wciąż przerywają swój własny bieg, wracają do tego, co już na pozór zostało dokonane, by to samo rozpocząć od nowa, z okrutną dokładnością szydzą z połowiczności, słabości i niedołęstwa swych pierwszych poczynań” (K. Marks, Osiemnasty brumaire'a Ludwika Bonaparte, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 8, Warszawa 1964, s. 128/129).

Obserwując manifestacje w Brazylii i Turcji, można myśleć właśnie o rewolucji „osiemnastowiecznej” ― feerycznej, karnawałowej, ekstatycznej. Jej energia musi być jednak ujęta w karby autokrytycznej trzeźwości i skuteczności. Ale tu powstaje zasadnicze pytanie: jaki dyskurs określi teoretyczny horyzont możliwości dla rewolucyjnego ducha XXI wieku?