WNIKLIWOŚĆ
1.
Topografię
nowoczesności ukształtowały dwa paradygmaty — piękno i wzniosłość.
2.
Krytyka
Fantazmatyczna (KF) definiuje „piękno” jako przedstawienie (a szerzej: myślenie)
konsolidujące bezkrytyczny zrost Przedstawianego
z Przedstawiającym.
W ramach tego
układu strukturami przedstawianymi — tzn. odzwierciedlanymi w formach fetyszystycznych
reprezentacji obrazowych i pojęciowych — są struktury Ducha Dekorum i Ducha
Doksy (4D). Zadanie produkowania fetyszy 4D przypada podwykonawcom zatrudnionym i
stymulowanym przez Przemysł Przedstawieniowy (konkretnie przez jego różnorakie
gałęzie: m.in. sztukę, literaturę, filozofię).
3.
W tym układzie
momentem dialektycznym jest wzniosłość. Pojawia się ona wówczas, gdy struktura „pięknego”
przedstawienia zostaje rozpruta przez wyobrażenie negujące bezkrytyczny zrost
przedstawianej i przedstawiającej materii. Raptowna negacja tego zrostu
odsłania przed świadomością (indywidualną albo zbiorową) perspektywę otchłannej
dali, poszerzającej horyzont widzenia ograniczony przez dotychczasową ciasnotę
obrazowo-pojęciową. Nagła konfrontacja z tą perspektywą to doznanie
traumatyczne i ekstatyczne zarazem.
Traumę powoduje
nie tylko gwałtowność rozdarcia, lecz także konflikt dwóch topografii —
dotychczasowej i dialektycznej. Ta druga, wprowadzając w pole świadomości
toposy dotychczas nieobecne, wystawia podmiot na ciężką próbę. Musi on
zobrazować i opisać figury, które wtargnęły w jego dotychczasowy świat, ale nie
może tego dokonać przy pomocy dotychczasowego języka — ten bowiem stał się (przynajmniej
częściowo) nieadekwatny, a co za tym idzie: dysfunkcyjny. Doświadczenie takiej
dysfunkcyjności skutkuje wstrząsem, a jednocześnie ekstazą. Wstrząs ma
charakter ekstatyczny, ponieważ wytrąca podmiot z dotychczasowej równowagi
(bezkrytycznej harmonii) przedstawieniowej i rzuca go w otchłań wypełnioną
myślami nieprzystającymi do topografii ukształtowanej przez Duchy Dekorum i
Doksy. Nowe myśli wołają o nowe przedstawienia, nowe obrazy i pojęcia. Podczas
kształtowania nowych przedstawień świadomość doznaje uczuć sprzecznych (trwogi,
nadziei, bólu, satysfakcji, rozpaczy, radości itd.), tworzących wybuchową
mieszankę, która wyzwala podmiot, katapultując go poza dławiącą
dotychczasowość. Na tym polega istota wzniosłego przeżycia ekstatycznego.
4.
To przeżycie ma
dialektyczne skutki. Wzniosłość rozrywa bezkrytyczne zrosty, pogłębia i
poszerza ciasnotę dotychczasowego „piękna”, a w rezultacie — doprowadza do jego
przezwyciężenia.
5.
W tym kontekście
powstaje pytanie kluczowe z punktu widzenia Krytyki Fantazmatycznej (KF): czy
konsekwentna krytyka powinna poprzestać na przezwyciężeniu „piękna”? Odpowiedź:
KF (o ile pragnie być dialektyką) musi pójść dalej i przezwyciężyć również
wzniosłość.
Dlaczego i w
jakim celu?
6.
Przede wszystkim
dlatego, że wzniosłość uzależniona jest od energii spektakularnej. Ta zaś w
realiach późnej nowoczesności przestaje mieć oddziaływanie dialektyczne i
emancypacyjne.
Spektakularność typowo
wzniosłych toposów (eksplozja, implozja, wulkaniczna erupcja, gwałtowne załamanie,
monumentalna ruina, błyskawicowe objawienie ducha) przestaje symbolizować dynamikę
rozpruwania „pięknych” zrostów. Widowiskowy upadek Barad-dûr — sfilmowany przez
Jacksona w stylu godnym zarówno Miltona, jak Johna Martina — nie może być
metaforą zwycięstwa nad Demonem Doksy. Frodo wynurzający się z otchłani Góry
Przeznaczenia nie byłby właściwym wcieleniem bohatera wyzwalającego
późnonowczesną samowiedzę z oków Przemysłu Przedstawieniowego. Przemysł ten
bowiem wchłonął i zneutralizował obrazy wielkich krachów. One wciąż wywołują
zatrwożenie i zachwyt, ale ich siła odśrodkowa słabnie — nie katapultują naszej
wyobraźni poza granice dominującego systemu reprezentacji (w każdym razie, nie
z taką siłą jak wczoraj). Dziś przedstawienia spektakularnych wybuchów raczej
utrzymują nas w tych granicach, niż pomagają nam je przekraczać. Przemysł
Przedstawieniowy działa dzięki benzynie zachwytu. Co za tym idzie — żywi się
także benzyną wzniosłości, jako że wzniosłość (co wiedział już Pseudo Longinus)
ma przede wszystkim zachwycać, tzn. wprawiać w rozkoszne, choć straszne drżenie.
Z tym drżeniem współgra zachwyt nie tylko zatrwożony, lecz także znudzony i
zblazowany (człowiek późnonowoczesny nie wyzbywa się zblazowania nawet w stanie
zatrwożenia/zachwytu), co jednak nie osłabia pożądanego efektu, a wręcz
przeciwnie, wzmacnia go, wzbogacając spektrum ambiwalencji zwyczajowo
kojarzonych ze wzniosłością.
Zneutralizowana
w ten sposób wzniosłość regresywnie wrasta w strukturę stającą się odrodzonym „pięknem”
(tworzącym dziedzinę toposów bezkrytycznie wyrastających z wymogów Przemysłu i
je symbolizujących).
Tak pojętą
wzniosłość należy przezwyciężyć — po to, by przeciwstawić się renesansowi „piękna”
(w realiach późnej nowoczesności renesans ten jest już faktem, niewiadomą
pozostaje jedynie przewidywany czas jego trwania).
7.
Pytanie: na czym
według KF miałoby polegać późnonowoczesne przezwyciężenie wzniosłości?
Odpowiedź: na
zniesieniu jej fałszywej (niedialektycznej) formy i zachowaniu prawdziwej
(dialektycznej) treści.
Fałszywa forma
to spektakularna Sceniczność promująca „piękno” wytworzone przez Przemysł
Przedstawieniowy. Prawdziwa treść to po/pęd prze/kroczenia wspomagający wysiłki
zmierzające do wyzwolenia się z ram obstalowanych przez Duchy Dekorum i Doksy.
8.
Pytanie: w jakim
nowym pojęciu KF mogłaby zachować dialektyczną istotę wzniosłości przezwyciężonej
(wyzwolonej z niedialektycznych form)?
Odpowiedź: w
pojęciu WNIKLIWOŚCI.
9.
Pytanie: czym
jest Wnikliwość?
Odpowiedź: Wnikliwość
to spekulatywny wgląd wyobraźni w sferę dialektycznych idei. Wgląd ten —
animowany po/pędem prze/kroczenia — powinien być trzeźwym przenikaniem
krytykowanej materii: nie kończącym się poszerzaniem i pogłębianiem negowanych
przedstawień (obrazów i słów).
10.
Pytanie: czym
Wnikliwość różni się od wzniosłości?
Odpowiedź:
różnica polega na przezwyciężeniu momentu spektakularnej Sceniczności.
Wnikliwość rezygnuje z eksponowania i eksploatowania tego, co spektakularne.
Wola Wnikliwości nie dąży do wywołania wstrząsu, ani zachwytu. Przedstawienie
wnikliwe powinno być wolne od uniesienia i upojenia. Wnikliwość wynika ze
wzniosłości spekulatywnie przezwyciężonej, przy czym to wynikanie koresponduje
z ruchem wymykania się, wychodzenia. Wnikliwość wychodzi z kręgu procedur
wywołujących uczucie wzniosłości. O ile bowiem wzniosłość destruuje bezkrytycznie
„piękną” harmonię (niedialektyczny zrost Przedstawianego z Przedstawiającym),
szokując i czarując retoryką rozpruwania, o tyle Wnikliwość neguje retorykę
zachwycającego wstrząsu, szukając ekstatycznych (tzn. odśrodkowych,
emancypacyjnych) możliwości poza obszarem opanowanym przez metafory
błyskawicowo-wulkanicznych epifanii.
PARNICKI
1.
Jednym z
mistrzów kreowania efektu Wnikliwości jest Teodor Parnicki.
2.
Lektura powieści
Parnickiego pozwala przezwyciężyć efekt „piękna” i efekt wzniosłości.
3.
Efektem „piękna”
jest bezkrytycznie harmonijny zrost (epistemologiczny i estetyczny) z przemysłowymi
standardami narzuconymi przez Duchy Doksy i Dekorum.
Efektem
wzniosłości jest porażka krytycznej dysharmonii. Szokująco-zachwycające
dysonanse zostają wchłonięte przez system „piękna” i zaczynają go wzmacniać
jako współgrające z nim kontrapunkty, ułatwiając renesans kultury-ponownie-„pięknej”,
tzn. jej powrót w formie bardziej elastycznej (bardziej odpornej na kontry), a
konsekwencji — trudniejszej do demontażu.
4.
Skuteczność
Parnickiego (mówiąc inaczej: wybitność opracowanej przezeń metody, równoznaczna
ze zdolnością do wybijania się na niezależność w relacjach z konwencjonalnymi
modelami przedstawieniowymi) jest dwuwymiarowa.
W wymiarze
pierwszym — nie-„pięknym” — dyskurs pisarza wyrywa czytelnika ze struktur
estetycznie i epistemologicznie „pięknych”. W wymiarze drugim — nie-wzniosłym —
umożliwia mu wnikanie w struktury narracyjne, za pośrednictwem których
dialektycznie usposobiona wyobraźnia nie tylko wykracza poza dziedzinę „piękna”,
ale w tym wykraczaniu właściwie nigdy nie współgra ze wzniosłością — głównie
dlatego, że Parnicki konsekwentnie unika wykorzystywania spektakularnej nagłości.
Autor Nowej Baśni nie wystawia czytelników na konfrontację z piorunującymi
epifaniami obrazów ducha. U Parnickiego nieobecny jest heglowski mechanizm
nakazujący stopniową pracę dialektyki wieńczyć raptownym — jak błyskawica —
objawieniem nowej świata. Bohaterowie (a razem z nimi i czytający) wnikają w
nowe prawdy, penetrują nowe światy, krok po kroku uczą się nowych języków, ale temu
wnikaniu — mimo iż często kojarzy się ono z wejściem kosmicznej sondy w
atmosferę obcej planety — nie towarzyszą snopy meteorytowych iskier, ani
anielskie trąby silnikowych dysz. W tych powieściach załamują się cywilizacje,
upadają królestwa, umierają władcy — ale wszystko rozgrywa się bez jednego
gromu… Podkreślę zatem: Parnicki to pisarz integralnie nie-spektakularny, nieprzejednany
w swej Nie-Sceniczności, inspirująco odporny na wzniosłe pragnienie
zachwycającego wstrząsu.
5.
Na czym jeszcze
polega skuteczność tej literatury?
Modelowej
odpowiedzi dostarcza powieść I u możnych dziwny. Każdy, kto przeczytał
tę re/konstrukcję rodowodu Zagłoby, nigdy nie już nie spojrzy na polskiego
Falstaffa sienkiewiczowskim okiem. Trylogia zostaje tu gruntownie przezwyciężona.
Konwencjonalny obraz jednej z fundamentalnych figur naszej mitologii ulega
radykalnemu zanegowaniu — poszerzeniu i pogłębieniu morderczo szyderczemu, a zarazem
ożywczo wynalazczemu.
W wymiarze
biograficznej fikcji Parnicki mnoży ironiczne hipotezy: Zagłoba to wychowanek i
agent Jezuitów, uczestnik szpiegowskich gier na obu półkulach (w trakcie jednej
z nich współpracuje z Aramisem, poznaje też D’Artagnana), alchemik, autor słynnego
dramatu Antitemius, domniemany bękart Krzysztofa Marlowe’a (lub jego
sobowtóra), niespełniony kandydat na polskiego Szekspira, staropolski Hamlet
będący również Poloniuszem, a jakby tego było mało, także i Ahaswerus
personifikujący przeklętą nieśmiertelność grzechu — nie żydowskiego jednak,
lecz arcypolskiego (Parnickiemu chodzi o genetyczny grzech polskości:
kostnienie w duchowym ubóstwie, otępiałym infantylizmie, w destrukcyjnej mitomanii).
Wnikanie w różne
(mniej lub bardziej fantastyczne) warianty losu bohatera, prowadzi do wniosków
historiozoficznych, dogłębnie dekonstruujących tradycyjny obraz polskiej
tożsamości. Imago narodowej samowiedzy — osiągającej jedną z
kulminacyjnych form w figurze Zagłoby — rozpada się na spektra nieprzystających
do siebie auto/portretów, na wiązki wykluczających się głosów (proces rozpadu
przebiega niepostrzeżenie, bez barokowych piorunów i grzmotów, bez tytanicznych
ryków).
Głosy te, nakładające
się na siebie, krzyżujące ze sobą, przenikające
wzajemnie, tworzą wszelako dwa oddzielne zbiory. Pierwszy z nich to konglomerat
przedstawień konwencjonalnych (para-sienkiewiczowskich), drugi — wyobrażeń
dialektycznych (wykreowanych przez Parnickiego).
„Przestaję
rozumieć (…). który ja jestem prawdziwszy: ów szarpiący się, a nieraz
tragicznie wręcz, w sieci, z zagadek niezliczonych, równie jak wieloznacznych —
sporządzonej…” — pyta w pewnym momencie Zagłoba (T. Parnicki, I u możnych
dziwny, Warszawa 1965, s. 302). „…czy taki Wy — dopowiada jego interlokutor
— który na oczach moich (księżyny niepozornego, pociągającego w zajeździe
podwarszawskim bez zapału piwo polskie z kufla ogromnego) wciągnął wysłannika
kozackiego (…) najpierw w zwadę karczemną (…), a potem w pojedynek, którego nie
nazwałbym nazbyt rycerskim, boście osobę urzędową wysłannika najpierw tak
całkowicie pozbawili panowania nad sobą pastwieniem się nad nim słownym, że
chciał czy nie chciał — musiał do pojedynku stanąć, choć było to równoznaczne z
pogwałceniem przezeń (…) i godności, i obowiązków wysłannika do króla samego…
Oczywiście, pojedynek taki, przez znieważenie spowodowany, powinien byłby
odbywać się między osoba znieważoną, a tą, która znieważyła. Czyli z Wami. Ale nie był to z Wami pojedynek. Stąd podziw
mój — jak napisałem wyżej już — dla Was, Falstaffa i Poloniusza, i mordercy,
ale rękoma cudzymi, Gildensterna i Rosenkranca — a bardziej jeszcze dla tych
podziw, którzy możliwość Wam właśnie taką stworzyli, iżbyście stać się mogli
wymienionymi trzema, a w osobie jednej — jak też Marchołtem grubym a sprośnym
ponadto. Podziw z domieszką znaczną i niesmaku, i smutku — powtórzę” (ibid.).
Podsumowując tę
charakterystyczną próbkę stylu, wypada powtórzyć pytanie: która z tych figur jest
(powinna być) bardziej prawdziwa? Zagłoba tragiczny (wybitny, choć nie
spełniony artysta o genialnej umysłowości), czy raczej sarmacki błazen, szelma
i warchoł robiący wszystko, by „paproć wydawała się różą, piołun pomarańczą,
błaznowanie wieszczeniem, pycha stanowa teologią, skostnienie zdrowiem, tępota
mądrością, nierząd rządem”? (ibid., s. 413) Który z nich okazuje się
„prawdziwy”, tzn. milej w Polsce widziany, a co za tym idzie, konieczny — nie
tyle jako realna historyczna postać, co jako personifikacja narodowej
samowiedzy? Niestety, ten drugi — „Marchołt gruby a sprośny”, przechera
przebrany w kostium sienkiewiczowskiej bajdy spod znaku kontusza i karabeli. To
on okazuje się niezbywalny. Natomiast inny Zagłoba — ten „dawny” (tragiczny i
zagmatwany), potencjalny, poprzedzający „Marchołta” — to fikcja. Dodajmy,
fikcja nieprzydatna z punktu widzenia zbiorowej wyobraźni, dla której liczy się
tylko Zagłoba-wciąż-aktualny — ten z Sienkiewicza. „Nie istnieję dawny ja — tak
u Parnickiego ironizuje na swój temat sam bohater — a nie istnieję, bo na nic
nikomu nie byłbym teraz potrzebny. Potrzebny jestem ja teraźniejszy — i o tym
sobie, owszem, potrzebuję prawdy — dla siebie, ale i nie tylko dla siebie. Nie
dramatu jednak prawdy (…) ale eposu prawdy. Czyli baśniowej” (ibid, s. 416). „Ale
w baśni, czyli w eposie, nie jest przecież ważne «dlaczego było?» albo «po co?»
— lecz tylko, a i nieporównanie też prościej: «Jak było?» I oby tego «jak?»
możliwie najwięcej było — a dla dobra i ku chwale sprawy, jedynie słusznej”
(ibid., s. 418).
6.
Taki właśnie
Zagłoba, baśniowo-epicki, jest nieśmiertelny. Absurdalną metaforą tej
nieśmiertelności staje się Ahaswerus: figura Tułacza uosabiającego wieczny powrót
pojęty jako wieczna auto-replikacja pierwotnego „grzechu”, genetycznego błędu
polskości.
Tym błędem
okazuje się brzemienne w skutkach przejście samowiedzy narodowej od języka „dramatu”
wnikającego w wielowymiarową materię przyczyn, skutków i celów procesu
historycznego, do języka „eposu” kompensującego historyczne traumy krzepiącymi
symplifikacjami symbolizowanym przez figury „ognia i miecza”. („Z ogniem i
mieczem? To istotnie bardzo piękny, a i bardzo odpowiedni także, obraz słowny.
Całkowicie mi wystarczy” — podsumowuje swoje metatekstowe losy Zagłoba [ibid., s. 419].)
7.
Opisując
oscylację polskiej wyobraźni między „dramatem” a „eposem”, Parnicki próbuje
wykonać pracę dialektyczną: wyłączyć („zluzować”, jak powiedziałby Derrida)
mechanizm auto-replikacji błędu i uruchomić działanie auto-analizy, a przez to
dać samowiedzy zbiorowej szansę na auto-korektę dominujących wyobrażeń
społecznych.
8.
Jednym z zadań Krytyki
Fantazmatycznej (KF) powinno być wdrażanie tego typu procedur auto-korekcyjnych.
Tutaj pojawia
się jednak zasadniczy problem. Powstaje bowiem pytanie, czy dzisiaj — pół wieku
po publikacji powieści I u możnych dziwny — realia polskiego Rynku i
polskiej Agory dają nadzieję na sprawne wdrażanie auto-korektur dialektycznych —
zwłaszcza tych, które próbują wywołać efekt Wnikliwości, negujący z jednej
strony późnonowoczesne „piękno”, z drugiej zaś późnonowoczesną wzniosłość?
Trudno tę
kwestię jednoznacznie przesądzać, niemniej aktualna sytuacja w Przemyśle
Przedstawieniowym raczej rozwiewa złudzenia. Globalny i lokalny renesans
„piękna” nie współgra z dialektyczną nadzieją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz