wtorek, 9 lipca 2013

IDZIEMY PRZEZ LINIĘ…



1.
W klasycznym eseju Przez linię (1950 r.) Ernst Jünger proponuje wciąż aktualną konceptualizację problemu nowoczesnego nihilizmu. Tytułowa „linia” to przestrzeń transformacji kulturowej, w obrębie której dotychczasowe „symbole wodzowskie” ulegają radykalnemu demontażowi.

Proces takiego demontażu skutkować musi globalną intensyfikacją jednostkowego oraz kolektywnego cierpienia. Istotę przechodzenia przez strefę „linii” wyjaśnić więc można przy pomocy cytatu z innego jüngerowskiego tekstu. Jest nim esej O bólu (1934 r.). Narracja tej rozprawy kończy się w chwili, gdy człowiek nowoczesny „na wzgórzach, na których wznoszą się zmurszałe krzyże i widnieją ruiny pałaców, zdaje się rozpoznawać ów niepokój, który zwykł poprzedzać pojawienie się nowych symboli wodzowskich” (E. Jünger, O bólu, przeł. J. Prokopiuk, w: „Literatura na świecie” nr 9 [182] 1986, s. 229).

Przekraczanie „linii” to zmierzanie ku nowych wartościom, współgrające z nieprzejednaną dekonstrukcją wartości starych (czy raczej: dotychczas wiodących). Te ostatnie są negatywnym punktem wyjścia dla nowoczesnego nihilisty: „zastany ład wydaje mu się jedynie podstawą lub przejściem do jakiegoś ładu przyszłości” (ibid.).


2.
W tym kontekście Przez linię jawi się jako osobliwe Auseinendersetzung z problemem nihilizmu. Jüngerowski dyskurs pełen jest trzeźwych diagnoz, zmąconych wszelako zaleceniami wiodącymi na manowce.

W klasie tych pierwszych znajduje się przytomna ocena konserwatyzmu, a ściślej ― jego nieskuteczności. „Postawa konserwatywna, godna szacunku, a niekiedy nawet podziwu u jej reprezentantów, nie jest w stanie okiełznać i ująć w karby narastającego [nihilistycznego ― TK] ruchu, co wydawało się jeszcze możliwe po pierwszej wojnie światowej” (E. Jünger, Przez linię, przeł. W. Kunicki, w: idem, Węzeł gordyjski, Kraków 2013, s. 84/85). Skąd wynika ta niemożliwość? Ze specyfiki „linii”, zasadniczo zmieniającej układ punktów orientacyjnych tworzących dotychczasowe konstelacje zagrożeń i ocaleń. W diametralnie zmienionym (późno-nowoczesnym) układzie „nie można już myśleć o ocaleniu z morza płomieni pojedynczego domu lub majątku” (ibid., s. 85). Na anihilację skazane są „twory istniejące wedle dawnych prawideł: niemożliwością jest ich przetrwanie, choćby [a może zwłaszcza gdyby ― TK] znajdowały się w Tybecie” (ibid.).

Wobec tak trzeźwej diagnozy szczególnie zaskakuje jedno z wyjątkowo chybionych zaleceń, wynikające z wyjątkowo szkodliwego złudzenia. Tym złudzeniem jest przekonanie o ocalającej roli kościoła w horyzoncie dwudziestowiecznej rzeźni. „Żyjemy w sytuacji nihilistycznego konfliktu, w którym nie tylko mądrzej, ale i godniej jest opowiedzieć się po stronie kościołów, a nie tych, którzy je atakują” ― zaleca Jünger (ibid., s. 87). Dlaczego? Albowiem to właśnie „Kościołowi zawdzięczać można fakt, że pośród wiwatujących mas nie doszło do otwartego kanibalizmu, do entuzjastycznego uwielbienia cielca. Ale niewiele brakowało; już w samych sztandarach przebłyskiwał i wciąż przebłyskuje blask kainitycznych świąt” (ibid.).

Ciekawe, czy w świadomości Jüngera ta konserwatywna iluzja ostała się w zderzeniu z rokiem 1994, gdy w Rwandzie kościół katolicki nie zapobiegł orgii „kainityzmu”, mało tego ― zrobił wiele, by ugruntować horyzont, w którym ta orgia wybuchła…


3.
W jednym należy Jüngerowi oddać sprawiedliwość. Jego esej z inspirującą przenikliwością wskazuje kwestię kluczową: charakterystyczną dla XX wieku niemożność przekroczenia horyzontu XIX wieku. „Rezerwy XIX stulecia nie uległy jeszcze całkowitemu zużyciu” ― konstatuje z ironią autor Robotnika, dorównując tym samym wnikliwością swojemu wielkiemu adwersarzowi, autorowi Pasaży.

Bez wątpienia my ― ludzie nowocześni ― od ponad dwustu już lat idziemy przez „linię” i ciągle jej nie przekroczyliśmy. Nasz nowoczesny nihilizm ― twórczy nihilizm ― wciąż nie uporał się z tyranią starych struktur wodzowskich: z wyzyskiem ekonomicznym i z uciskiem teologicznym. Przeciwnie ― dziś bardziej niż wczoraj doświadczamy naporu ze strony kapitalistycznej rekonkwisty i czarnosecinnej kontrreformacji. Nie poddajemy się jednak ― idziemy przez linię, przedzieramy się przez zasieki… Ale ciągle nie wykraczamy poza granice nowoczesności. 


piątek, 5 lipca 2013

NADWYŻKA KOGNITYWNA. POROS FANTAZMATYCZNY



1.
Krytyka Fantazmatyczna (KF) podchodzi ze sceptycyzmem do pojęcia „nadwyżki kognitywnej”. Topografia sieci bowiem (a szerzej: struktura późno-nowoczesnej kultury) w mniejszym stopniu wytwarza nadwyżkę poznawczą, w większym zaś ― nadmiar wyobrażeń jednostkowych i kolektywnych, który KF określa mianem Porosa Fantazmatycznego (PF).


2.
W topografii PF czynnik poznający odgrywa rolę podrzędną. Nierzadko zaś w ogóle traci znaczenie. Wówczas PF wytwarza głównie anty-poznawczy, zwodniczy, dezinformujący szum, przypominający mamidła czystego rozumu opisywane przez Kanta w pierwszej Krytyce. Taki rodzaj nadmiaru nie może być nadwyżką kognitywną, gdyż jego wpływ na późno-nowoczesną świadomość zbyt często bywa ogłupiający. W tym kontekście pojawia się następująca konstatacja: PF nie jest żywiołem poznającym, może natomiast ― a wręcz powinien ― być materią poznawaną (Poros poznany, tzn. przeanalizowany, przestaje ogłupiać, ponieważ jego przeanalizowana postać przyczynia się do przyrostu wiedzy, który to przyrost jest czymś jakościowo różnym od rozrostu dezorientujących gąszczy informacyjnych).


3.
W tym kontekście Krytykę Fantazmatyczną (KF) interesuje także inna kwestia. Mianowicie: pochodzenie PF. Gdyby był on żywiołem kognitywnym, mówilibyśmy o cerebralnym pochodzeniu PF. Ponieważ jednak KF kwestionuje jego kognitywność, pojawia się pytanie o inne źródło pochodzenia. Skąd zatem ― jeśli nie z „mózgu” późnej nowoczesności ― promieniuje Poros Fantazmatyczny (PF)?

KF stawia tezę, że źródłem tego promieniowania jest kulturowy „układ trawienny”, czyli coś na kształt alternatywnego, „mniejszego mózgu” pulsującego w „żołądkowo-jelitowej” strukturze naszej kultury.

„Drugi mózg” to figura zaczerpnięta tyleż ze współczesnej biologii molekularnej (por. badania Michaela D. Gershona dotyczące podobieństwa komórek mózgowych i żołądkowych), co z dyskursu „fizjologii” nietzscheańskiej.

W Jutrzence Nietzsche opisuje znamienną korelację między strukturą nowoczesnej wyobraźni a pracą układu trawiennego. Nasze marzenia senne są rodzajem nocnej nadwyżki produkowanej przez jelitową maszynerię ― „są interpretacjami naszych pobudzeń nerwowych podczas snu, nader wolnemi, nader dowolnemi interpretacjami obiegu krwi, ruchów jelit…” (F. Nietzsche, Jutrzenka. Myśli o przesądach moralnych, przeł. S. Wyrzykowski, Warszawa 1907, s. 127). Wobec tego powstaje pytanie o tworzone przez nas idee. Czy „także nasze sądy i oceny moralne są obrazami i rojeniami nieznanego nam procesu fizjologicznego, rodzajem nawykowego języka na określenie pewnych pobudzeń nerwowych?” (ibid., s. 127/128) Bezpośrednio po tym pytaniu pojawia się przypuszczenie, że właściwie „cała nasza tak zwana świadomość jest mniej lub więcej fantastycznym komentarzem do niewiadomego, snadź niedostępnego dla naszej wiedzy, ale odczuwanego tekstu” (ibid., s. 128). 


4.
KF wychodzi z założenia, iż Poros Fantazmatyczny (PF) (nadmiar politycznych, naukowych, estetycznych wyobrażeń społecznych) powstaje w wyniku dez/interpretacji „jelitowego” tekstu kultury. Tą dez/interpretacją jest przygodny przyrost fantasmagorii produkowanych przez kulturową „okrężnicę” przeciążoną ładunkiem znaków i znaczeń, które późna nowoczesność wytwarza w ramach oscylacji między dwiema skrajnościami: anestetyką (apatią polityczną) i stymulimanią (wyobraźniową nadpobudliwością).

Efekt tej nadprodukcji to akognitywna nadwyżka fantazmatów, będąca nie tyle żywiołem poznającym, co przede wszystkim materią wymagającą poznania. Figurą symbolizującą poznanie postulowane przez KF byłby Poros Dialektyczny ― duch wiedzy, który nie tylko bada wyobraźniowe nadwyżki, lecz także przekształca je w rezerwuary energii przyspieszającej pożądane transformacje społeczne (prowadzące do ukonstytuowania wspólnoty "ekstatycznej", czyli zorientowanej na ciągłe wykraczanie poza zastane horyzonty wyobraźniowe, ale w tym wykraczaniu zdyscyplinowanej i powściąganej przez trzeźwy zmysł autokrytyki).


wtorek, 2 lipca 2013

WIDMO WIOSNY LUDÓW?



1.
W wywiadzie dla BBC Angela Merkel namawia młodych ludzi do emigracji zarobkowej (http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-22906820).


2.
Ten imperatyw mobilności odsyła nas po raz kolejny w sferę toposów rodem z połowy XIX wieku.

W tym kontekście warto przypomnieć fragment korespondencji Marksa dla „New York Daily Tribune” pt. Przymusowa emigracja (1853 r.).

Marks ― opisując zjawisko emigracji z Wielkiej Brytanii ― stwierdza: „najpierw doprowadza się mieszkańców kraju do nędzy, a kiedy nie można już z nich wydusić żadnego zysku (…) przepędza się ich i podsumowuje dochód netto! Przecie to zgodne z doktryną wyłożoną przez Ricarda w jego słynnym dziele „Zasady ekonomii politycznej”. Jeśli kapitalista osiąga roczny zysk wynoszący 2000 f.szt., cóż go obchodzi, czy zatrudnia 100 czy 1000 ludzi? «Czyż nie podobnie rzecz się ma  ― powiada Ricardo ― z realnym dochodem narodowym?» Jeśli realny dochód narodowy, renta i zysk, pozostaje ten sam, nie ma co się zastanawiać, czy pochodzi on od 10 czy od 12 milionów ludzi. Sisimondi w swych „Nouveaux principes d’economie politique” [„Nowych zasadach ekonomii politycznej”] na to zauważa, że z takiego poglądu wynika, iż dla narodu angielskiego rzeczą obojętną byłoby zniknięcie całej ludności i pozostawienie na wyspie samotnego króla (…), byleby tylko jakieś automatyczne urządzenia zapewniały mu otrzymywanie takiego samego dochodu netto, jaki dziś wytwarza 20-milionowa ludność. Istotnie, ów gramatyczny byt: «majątek narodowy», nie doznałby w takim wypadku żadnego uszczerbku” (K. Marks, Przymusowa emigracja, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 8, Warszawa 1964, s. 619-620).


3.
Wydaje się, że właśnie w kontekście powyższych słów warto analizować takie fetysze, jak „mobilność”, flexicurity, czy PKB, oraz badać napięcia między dyktaturą wskaźników makroekonomicznych a rzeczywistym interesem sprawiedliwie urządzonego społeczeństwa.