sobota, 4 października 2008

ALA W PUŁAPCE IGNORANCJI

(POLEMIKA W SPRAWIE BOROWSKIEGO)


I

Mimo tego, że mojej sztuce nie należy się nic oprócz natychmiastowego zapomnienia, Ala poświęca mi kolejny tekst. Daje tym samym świadectwo nie tyle dobrej pamięci, co raczej - pamiętliwości. Pamiętliwość ta – sprzężona z pretensjami do krytycznego profesjonalizmu – sprawia, że moja oponentka postanawia na serio dobrać mi się do skóry. Przystępuje zatem do operacji „merytorycznej”.

Przy okazji jednak wpada we własne sidła. Konkretnie zaś – w pułapkę swej ignorancji. Problem polega na tym, iż Ala wie o mnie niewiele, a co gorsza – niczego więcej dowiedzieć się nie chce (wszak gdyby chciała, to nie przeoczyłaby fundamentalnych faktów – np. tego, że Zmurzynienie… nie składa się tylko z kilku fotomontaży, lecz jest projektem interdyscyplinarnym, a jego rdzeniem są trzy filmy-eseje, stanowiące ekwiwalent tekstów Jüngera i Borowskiego). Ignorancja mej oponentki to pancerz zgoła kuloodporny. Ala, zamknięta w zbroi przesądu, nie odpowiada na pytania i nie korzysta ze wskazówek. Adwersarz jest jej niepotrzebny – wszak towarzyszy jej równie twardy (czy raczej utwardzony) partner, a mianowicie – zbrojone betonem poczucie własnej nieomylności. Wzmocniona takim poczuciem, Ala nie musi mnie słuchać. „Mam nadzieję, że to koniec naszej dyskusji. Nie oczekuję odpowiedzi – i nie mam zamiaru odpisywać” – tak brzmią jej ostatnie słowa.

Cóż… Mam wrażenie, że zatykanie uszu to nie jest najlepsza taktyka polemiczna. A już najgorszym manewrem jest zatykanie uszu poprzez chowanie głowy w piasek. „Chroniąc” w ten sposób głowę, odsłania się jednocześnie (lub raczej wypina) inną, nie mniej wrażliwą, partię korpusu. Można wtedy zainkasować bolesny cios.

W przypadku Ali to jednak nie ja będę tym, który ów cios wymierzy – wymierzą go fakty. Bo przecież to właśnie z faktami – a nie ze mną – ma Ala największe kłopoty. Pal sześć, że nic nie wie o mnie, gorzej natomiast, iż tak niewiele wie o Borowskim. Przyjrzyjmy się tej niewiedzy:

Oto Ala poucza mnie, jak bardzo nieprzemyślane jest moje podejście do Borowskiego. W belferskim tonie pisze, co następuje: - „Artysta [czyli ja – T.K.] nie zadał sobie trudu żeby przemyśleć, dlaczego Borowski widział amerykańskich aliantów jako «Czarne Małpy». „Znalezienie tej metafory, tam, gdzie w jego [Kozaka – T.K.] mniemaniu nie powinno jej być, tak go zaszokowało, że nie zauważył, że Borowski napisał «Bitwę pod Grunwaldem» w 1948 roku - w Polsce, w czasie nasilenia stalinizacji, w dwa lata po zapadnięciu Żelaznej Kurtyny. Być może kontekst ma znaczenie dla przedstawiania największego wroga sowieckiej cywilizacji sprawiedliwości społecznej – byłego sojusznika, USA, jako zmetysowanego barbarzyńcę?”. I dalej: - „być może Borowskiego rasistowski opis «Czarnych Małp» - pisany w Polsce, 3 lata po wojnie, czyli po «wyzwoleniu» Polski przez wojska sowieckie - jest sam w sobie… metaforą? A raczej - alegorią? Być może opisując zwycięskie amerykańskie «Czarne Małpy» Borowski miał takoż na myśli sowieckie «Żółte Małpy», które nie obmacywały za czekoladę i pończochy, ale gwałcili jak … barbarzyńcy?”.

Hmm… Przy pierwszym czytaniu ta interpretacja wydać się może nie tylko ciekawa, lecz także przekonywująca. Bliższy wgląd pokazuje jednak, że jest to splot nieporozumień zapętlonych wokół błędów rzeczowych.

O co chodzi? Otóż chodzi o to, że Ala – dając mi lekcję na temat Borowskiego – po prostu się myli. Twierdzenie, że Bitwa pod Grunwaldem została napisana w 1948 roku jest podstawowym błędem. Opowiadanie to ukazało się wprawdzie w tomie Pożegnanie z Marią, sygnowanym datą 1948, ale – po pierwsze – wydanie to było postdatowane (w rzeczywistości książka pojawiła się na rynku już w roku 1947), a po drugie – i to jest fakt w omawianym kontekście kluczowy – Borowski napisał Bitwę pod Grunwaldem w lipcu 1946 roku (pierwszy odcinek noweli ukazał się w piśmie „Kuźnica” w grudniu 1946. Całość została opublikowana w numerach 49, 50 i 51).

A zatem nie rok 1948, lecz 1946. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w przypadku omawianego okresu - a zwłaszcza w przypadku perypetii pisarsko-światopoglądowych Borowskiego – kluczowy jest tu nie tyle przedział dwuletni, co raczej trzy- a może nawet czteroletni. W istocie bowiem rok 1946 nie różnił się aż tak bardzo od roku 1948 – wszak wówczas, gdy Borowski pisał Bitwę… (1946), a także wówczas, gdy ukazało się Pożegnanie z Marią (1948), literatura cieszyła się jeszcze względną swobodą. Polityczne przykręcanie śruby zaczęło się wprawdzie w 1948 (napiętnowanie Gomułki za „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”), ale stalinizacja literatury nie została bynajmniej zradykalizowana właśnie wtedy, lecz dopiero rok później - w styczniu 1949. Chodzi o oczywiście o zjazd literatów w Szczecinie, gdzie zadekretowano socrealizm. Na tym to zjeździe twórczość Borowskiego poddano ostrej krytyce, w wyniku której pisarz przeszedł artystyczną i światopoglądową ewolucję. W 1949 starał się jeszcze pogodzić potrzebę twórczej autonomii z wymogami ideologii (Opowiadania z książek i gazet). Po stronie stalinizmu opowiedział się dopiero w roku 1950.

Rok 1948 nie jest więc datą przełomową ani w historii stalinizacji polskiej literatury, ani w historii stalinizacji literatury Borowskiego (wprawdzie badacze zgadzają się co do tego, że 1948 był przełomowy dla ideologicznych przewartościowań, których dokonał Borowski – wszak to właśnie w tym roku pisarz otrzymał legitymację partyjną – jednak cezurą nie jest w tym przypadku data przyjęcia tejże legitymacji. Jak bowiem podkreśla np. Sławomir Buryła, wstąpienie pisarza do partii nie przekłada się bezpośrednio na jego teksty).

W tym kontekście teza, w myśl której figura Murzyna jest w literaturze Borowskiego metaforą Amerykanina widzianego oczami stalinowca, jest nie do utrzymania. Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że Autor Bitwy pod Grunwaldem nie miał w 1946 roku żadnych powodów, by dokonywać ideologizacji tej figury. Do takiego zabiegu nie skłaniały go ani czynniki wewnętrzne (światopogląd), ani zewnętrzne (naciski ze strony władz). Jak już mówiłem, stalinowskiego wyboru Borowski dokonał dopiero w roku 1950 (prawdopodobnie to właśnie wtedy napisał drugą wersję Siedmiu triumfów sprawiedliwości, w której dał wyraz swym stalinowskim przekonaniom, określając Izrael mianem wspieranego przez „firmy amerykańskie” państwa „faszystowsko-burżuazyjnego”). Warto tu też zauważyć, że Bitwa została wydrukowana w piśmie, którego redaktorem naczelnym był Stefan Żółkiewski - określony przez samego Borowskiego jako marksista o dużym „poczuciu tolerancji i humoru”. W przypadku Bitwy pod Grunwaldem równie trudno więc mówić o presji zewnętrznej (Żółkiewski był wówczas „liberałem”).

Po drugie, figura Murzyna pojawia się nie tylko w Bitwie…, lecz także w utworach wcześniejszych – zwłaszcza w poetyckim cyklu Koniec wojny?, pisanym w roku 1945 - zaraz po wyzwoleniu Dachau przez Amerykanów. W związku tym nie można obrazu Murzyna uznać – jak pisze Ala - za przedstawienie Amerykanina, postrzeganego jako „największego wroga sowieckiej cywilizacji”. W tamtym bowiem okresie Borowski nie miał do Ameryki stosunku jednoznacznego (nie mówiąc już o jednoznaczności „stalinowskiej”). Przeciwnie – postrzegał Stany Zjednoczone w sposób wysoce ambiwalentny. Z jednej strony żywił wobec Amerykanów wdzięczność za wyzwolenie obozów (por. dziękczynna dedykacja w Byliśmy w Oświęcimiu), z drugiej zaś - nie tylko kwestionował przekonanie, że USA są państwem „czterech wolności (por. cykl poetycki o tym tytule), lecz wręcz skłaniał się ku przeświadczeniu, że amerykańska demokracja niczym nie różni się od niemieckiego faszyzmu (przekonanie to nie wynikało jednak z „sowietyzacji” światopoglądu pisarza, lecz po prostu z empirycznego doświadczenia – przecież Borowski po wyzwoleniu z Dachau siedział znów za drutami, tyle tylko, że pilnowany przez żandarmów w mundurach US Army).

W tym miejscu wypada jeszcze dodać, że całkowicie nieprzekonywująca wydaje się także i ta interpretacja, która zakłada, że „czarna małpa” amerykańska jest u Borowskiego odpowiednikiem „żółtej małpy” sowieckiej. Wszak trzeba pamiętać, że Borowski, przebywając w amerykańskiej strefie okupacyjnej – konkretnie zaś w obozie dla dipisów we Freimannie pod Monachium – nie miał bynajmniej kłopotów z Sowietami. Pisząc swoje teksty, myślał przede wszystkim o napięciu między niemieckim totalitaryzmem i amerykańską demokracją. Ściślej zaś – o analogiach między oboma systemami. Niemcy poszli, Amerykanie przyszli, a więźniowie, jak siedzieli, tak siedzą w obozie – takie mogłoby być lakoniczne podsumowanie „historiozofii” pisarza. W tym właśnie kontekście należy rozpatrywać słowa Tadeusza, bohatera Bitwy…, który pyta: - „Jakie ja mam prawa? – i odpowiada: „Żadnych! Rozumiesz, żadnych!”. Po czym oznajmia: - „Na każdym skrzyżowaniu mogą nas złapać czarne małpy w białych kaskach i wsadzić do nieznanego obozu, w którym zeżre nas głód” (ryzykuję twierdzenie, że w tych okolicznościach Tadeusz o „żółtych małpach” myślał niewiele – zapewne bardziej dolegliwe były problemy z „małpami czarnymi”).

Podsumowując tę polemikę, nie mogę oprzeć się pokusie i nie zapytać (retorycznie): - „I cóż, droga Alu, kto z nas nie zadał sobie trudu, by pewne sprawy przemyśleć? Kto z nas nie sprawdził faktów?”


II

Tym pytaniem właściwie można by naszą polemikę zakończyć. Ja jednak polemizuję nie tylko dla przyjemności, lecz także, by programowo wypowiadać się w sprawach dla mnie zasadniczych. Dlatego przed końcem tej dyskusji, chciałbym powrócić do kwestii fundamentalnej, a mianowicie do pytania, co figura Murzyna oznaczała w świecie Borowskiego?

Zanim spróbuję odpowiedzieć, chciałbym podkreślić, że – jako artysta – pytanie to rozmyślnie pozostawiłem bez jednoznacznej odpowiedzi. Chciałem bowiem, by Murzyn Borowskiego wkroczył w świat późnej nowoczesności w sposób szczególny – by się pojawił w tym świecie w całej swej surowości (i suwerenności) – w całej szyderczej, urągliwej, a zarazem „figlarnej” nagości. Chodziło mi o to, żeby paradoksalność (i swoista skandaliczność) tej figury ukazała się bez osłonek – bez gorsetu jednoznacznej interpretacji poddanej wymogom politycznej poprawności.

Tak więc pytanie, kim był Murzyn dla Borowskiego, nie zostało przeze mnie rozstrzygnięte w obrębie projektu artystycznego. Proszę jednak pamiętać, że będąc artystą, nie zrezygnowałem bynajmniej (jak sugeruje to Ala) z bycia „intelektualistą” (czyli świadomym kontekstu interpretatorem). Co za tym idzie, pozwoliłem sobie w autorskim komentarzu do Zmurzynienia… na pewną hipotezę.

W rozmowie ze Stachem Szabłowskim przedstawiłem następującą interpretację: - „Otóż w powojennych wierszach Borowski kreśli autoportret byłego niewolnika obozowego, który spaceruje po Monachium okupowanym przez Amerykanów. W czasie tych spacerów z mściwą satysfakcją ogląda zburzone miasto i snuje marzenia o odwecie. Chce strzelać do niemieckich mężczyzn, gwałcić niemieckie kobiety, roztrzaskiwać główki niemieckich niemowląt. Myślę, że w tym kontekście figura Murzyna staje się projekcją marzenia o zemście - czymś w rodzaju fantazmatycznego autoportretu, który ofiara holokaustu wyświetla na zburzonych ulicach niemieckiego miasta. Jest to autoportret najczarniejszy z możliwych. Autoportret człowieka, który wyszedł z obozu w stanie pierwotnej dzikości; przemieniony w bestię opętaną głodem, furią i żądzą”.

Powyższe słowa uzupełniłbym przypuszczeniem, że owa „bestia” jest „opętana” nie tylko marzeniem o zemście, lecz także marzeniem o wolności. Przy czym wolność pojmowana jest specyficznie - jako totalne zerwanie kulturowych więzów, jako nieskrępowana orgia instynktów - jako pełna seksualnej rozkoszy kąpiel w nadmiarze ciał i towarów.

Specyfikę tego marzenia Borowski opisuje w opowiadaniu Ojczyzna (czyżby „ojczyzną” była w tym wypadku sfera barbarzyńskiego „nażarcia się” seksem i władzą – sfera „radosnego” wyzwalania się z łańcuchów kultury; przekraczania ”europejskich” granic i zanurzania się w „dżungli” rozpasania?). Opis tego marzenia pojawia się w chwili, gdy narrator „tłumaczy” niemieckiej dziewczynie słowa „białego” zdobywcy, którym jest albinos w amerykańskim mundurze (znamienne, iż ów albinos jest w oczach narratora „Murzynem”):

„- Rozumiesz, w Europie są białe dziewczęta, mnóstwo białych dziewcząt – powiedział albinos i wyciągnął muskularną, spoconą dłoń: - Zobacz, jakie sine mam paznokcie.
- Co on znowu mówi? – zapytała z niepokojem kobieta, splatając i rozplatając na brzuszku smukłe i opalone palce z jaśniejszymi smugami po pierścionkach.
- Mówi, że jest Murzynem i że lubi bardzo białe dziewczęta – przetłumaczyłem kobiecie. Nie trzeba było wyżywać się w marzeniach, pomyślałem, trzeba było zaufać instynktowi stadnemu. Trzeba było iść razem z całym obozem, wille niemieckie stały wtedy otworem przed wyzwolonymi, kobiety myły im ze strachu nogi i szły na żądanie do łóżka. Głupcy i rozsądni byli jednakowo wygłodniali. Ale głupcy gwałcili napotkane chłopki i znosili do obozu cebulę i mięso. Rozsądni rabowali ubrania, zegarki i złoto, kochanki znajdowały się same. Czemuż włóczyłem się wtedy bezmyślnie po obozie, wyśmiewając jednych i drugich? Jakiej moralności oczekiwałem? Gdybym się wtedy wzbogacił, mógłbym teraz obracać kapitałem, należę przecież do rozsądnych. Całymi latami marzyłem o wyzwoleniu, a kiedy nadeszło, byłem spłoszony jak impotent”.

W powyższym fragmencie znamienne jest to, że narrator, bezpośrednio po „tłumaczeniu”, które ukazuje „czarną” istotę białego zwycięzcy, niepostrzeżenie przechodzi do prezentacji swego fantazmatu wolności, identyfikując tę wolność (w sposób ironiczny a jednocześnie afirmatywny) z figurą Murzyna.

Moim zdaniem to specyficzne marzenie o „wyzwoleniu” jest wciąż jednym z najbardziej aktualnych fantazmatów nowoczesności. Wyobrażenie to nie traci swej aktualności także i dzisiaj - w kulturze nadmiaru, która marzy o rozpasaniu, a zarazem (nie bez powodu) rozpasania się boi. Marzenie to jest ciągle obecne w kulturze udręczonej „przeklętymi” dylematami – poczuciem winy z jednej strony, z drugiej zaś - strachem przed „impotencją”…

W tej sytuacji metafora Borowskiego wydaje mi się niezwykle użyteczna. Pozwala bowiem porzucić nieprzydatny dyskurs krytyki, która niebezpieczne fantazmaty redukuje do „postkolonialnych” i „postdarwinowskich” atawizmów. Ta redukcja jest tchórzliwym i poznawczo bezużytecznym zakłamaniem rzeczywistości - wszak nasze „prymitywne” fantazmaty nie są atawizmami. To nie są szczątkowe echa przezwyciężonych stadiów rozwoju. Wbrew pozorom nie mamy zębów mądrości, lecz kły. Zanik naszych kości ogonowych to złudzenie -. w istocie wciąż jeszcze nosimy wspaniałe ogony – wciąż jeszcze mamy wielkie i grube kutasy małp i tygrysów.

Wielki kutas to bez wątpienia wielkie memento (zwłaszcza dla takich istot jak Ala). Mimo to prawdziwa, radykalna i skuteczna krytyka nie może być dzisiaj kastracją. Nie może także polegać na świętoszkowatym zasłanianiu oczu. Wszak bezczelnie sterczący lingam to królewski (choć może tylko kacykowaty?) atrybut naszej nowoczesności.

Archaiczny fallus nie jest bynajmniej fantomem. Przeciwnie - to zauważalny i namacalny fakt naszej kultury. Nie widzą go ci, którzy widzieć go nie chcą. Nie dotykają go ci, co truchleją przed tabu. A fakt ten należy zobaczyć i zbadać („palpacyjnie”). Trzeba się także do niego ustosunkować. Ustosunkować się, czyli analitycznie i afektywnie poznać ów fakt (w sensie etycznym i estetycznym, a także – last but not least - „erotycznym”. Przyjemność jest bowiem niezbywalnym momentem poznania). Co ważne, tego faktu nie można wypierać i represjonować Przeciwnie – trzeba go z rozkoszą pokazywać i opisywać.

Murzyn-Borowski jest dla mnie jednym z pionierów tak pojmowanej krytyki. W jej ramach krytyk odkrywa w sobie „potwora”, ale go nie zamyka w zoo. Przeciwnie – igra z nim na wolności, poznaje go i pieści, ucząc się jednocześnie go kontrolować. Ta kontrola nie jest represją, lecz grą i negocjacją. Wszak marzeń nie wolno zamykać w klatkach (tłamszone marzenia rosną w „złą” siłę). Trzeba z nimi żyć, prowadząc nieustanną wymianę pieszczot i ciosów.

Borowski zdawał sobie z tego sprawę, a każdym razie to przeczuwał. Nie mógł jednak krytycznie afirmować fantazmatu „wyzwolenia”. Ze (zrozumiałego) strachu przed groźbami „wolności” przeszedł na stronę tyranii. W efekcie zabiło go podwójne poczucie winy…

My jednak żyjemy. Możemy sobie z winą (i z jej poczuciem) poradzić. Wciąż mamy szansę zrozumieć samych siebie w sposób nie-moralizujący, nie-poprawny i nie-stosowny. Zrozumieć i radować się (po Nietzscheańsku) tym, co zrozumieliśmy…


4 komentarze:

nameste pisze...

Pisząc ten wcześniejszy komentarz miałem już przeczytaną powyższą (wokoło-Borowską) polemikę. O czym wspominam, by zaznaczyć, że prośba o większe napięcie na lampce ostrzegawczej była "po całości". Przyjął ją Pan konstruktywnie (dziękuję), więc zwierzam się dalej ;).

Najpierw Ala. Więc -- szkoda, żeście nie mogli pogadać bardziej bezetykietkowo (i, dodam, nie ma już sensu dochodzenie, kto zaczęła). Mogło być ciekawie(j). Bo, na przykład, do merytorycznych zastrzeżeń (czy, raczej, znaków dystansu) Grzegorza Borkowskiego dojść mogły dodatkowe płaszczyzny ew. kontrowersji, choćby próba analizy, jak fallogocentryczność podszyta jest fallo-anima-osiowością (ten moment rozkosznego wewnętrznego zmagania się z czarnym fantazmatem białego człowieka, który można [złośliwie] opatrzyć chorągiewką z napisem "Murzyn ma wiekszego") -- z punktu widzenia antropologii feministycznej (takiej czy innej). Część zastrzeżeń Ali odczytuję jako zbieżne (w duchu) z uwagami Borkowskiego, choć -- tu się zgodzę -- do sposobu ich wyrażenia można mieć krytyczny stosunek. Tak czy inaczej, mleko już pewnie rozlane.

Zastanawiam się też nad paralelą "czarna małpa" vs "żółta". Ona się słabo broni (niezależnie od niezbyt mocnej, moim zdaniem, argumentacji chronologicznej dot. Borowskiego, która tyczy się głównie zewnętrznych okoliczności historycznych, typu zjazd szczeciński, które nie przesądzają o zawartości [wcześniejszego] pejzażu wewnętrznego w pisarzu). "Żółte" niebezpieczeństwo zawsze było z-hordowione, straszyło liczbą, masą, od najazdów mongolskich, przez miriadowe armie Murti-Binga, po hordy scytyjskie (z wiersza Błoka). "Czarna małpa", o dziwo, konotuje znacznie bardziej subtelnie, inkubicznie. Będę się musiał jeszcze pozastanawiać. Z tym wszystkim wszakże może pora na dodanie (poniekąd za Borkowskim) "białej małpy" do kompletu i dostrzeżenie, że jej ciemny, barbarzyński, antynomiczny wobec jakkolwiek rozumianej "kultury" komponent nie jest czymś przygodnym i incydentalnym. I że "symboliczne wygnanie" jej ("białej małpy") poza zbiorowo akceptowaną tożsamość, wygnanie ułatwione przemalowaniem (na czarno czy żółto), jest -- czym jest, samo-wybielaniem.

Przepraszam za rozmiar i chaotyczność uwag.

Tomasz Kozak pisze...

1. No, wie Pan, ja osobiście z dużą ostrożnością przywoływałbym argumentację Grzegorza Borkowskiego – wydaje mi się ona nader problematyczna. Zaryzykowałbym nawet tezę, że jest całkowitym nieporozumieniem. Zwłaszcza w tym momencie, w którym koncentruje się na rzekomym „okaleczeniu” Jungera i Borowskiego. Wnioskowanie Borkowskiego to dla mnie w tym przypadku swoiste petitio princicpii. Z tego, że ja powiedziałem, iż Borowski i Junger coś „diagnozowali” (użyłem zresztą tego słowa w znaczeniu potocznym, a nie specjalistycznym), Borkowski wysuwa wniosek o rzekomo „medycznym” aspekcie dyskursu obu pisarzy. Jest to wniosek oparty o niedostateczną podstawę (czyli petitio principii właśnie) – wszak użycie przeze mnie słowa „diagnoza” nie może być podstawą dla uznania Jungera i Borowskiego za „lekarzy” (chyba, że Borkowski przyznaje mi moc autorytetu, którego opinie decydują o statusie interpretowanej literatury) . To pierwsza błędna konkluzja.

Druga polega na całkowicie błędnym mniemaniu, w myśl którego chory („okaleczony”) lekarz nie jest w stanie stawiać trafnych diagnoz. Tak więc, nawet jeśli Jungera i Borowskiego uznamy za „okaleczonych lekarzy” (co jest niebywale problematyczną hipotezą, bo moim zdaniem Junger – w przeciwieństwie do Borowskiego - w ogóle „okaleczony” nie był. Zresztą „okaleczenie” Borowskiego to także kwestia dyskusyjna – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę relacje, które podkreślają, że autor „Bitwy pod Grunwaldem” wyszedł z obozu w niezłej kondycji fizycznej i psychicznej), a zatem - nawet jeśli Jungera i Borowskiego uznamy za „okaleczonych lekarzy”, to z tego jeszcze w żadnej mierze nie wypływa wniosek o ich niezdolności do stawiania „diagnoz”.

Kolejne nieporozumienie to postulat, który „Zmurzynienie…” nakazuje zamienić w „zwandalizowanie”. W tym kontekście pojawia się źle postawione pytanie: - dlaczego Murzyn, a nie Wandal? Mógłbym powiedzieć, że to pytanie należy skierować do Jungera i Borowskiego. To nie ja ich skłoniłem do wyboru takiej, a nie innej figury. Borkowski, zamiast dyskutować o meritum projektu, proponuje swoistą meta-rozmowę o metodologii hermeneutycznej. W takim ujęciu główny problem sprowadza się już nawet nie do tego, czemu w europejskiej kulturze to Murzyn (a nie Wandal) jest synonimem największego barbarzyństwa, lecz do (zapośredniczonego poprawną politycznie moralnością) pytania, jaka figura POWINNA być takim synonimem.

Nie o to jednak chodzi. Ja może nawet i zgodziłbym się z Borkowskim, że to POWINIEN być Wandal, niemniej problem polega na tym, że to nie jest Wandal, lecz Murzyn. To właśnie Murzyn uosabia (choć na to nie zasługuje) barbaryzację. „Jądrem ciemności” w nowoczesnym dyskursie europejskim nie jest wszak państwo Wandalów, ale afrykańska dżungla. Dżungla jest zatem toposem dzikości, a pobożne życzenia Borkowskiego niestety niewiele tu zmienią. Poza tym kogo dzisiaj obchodzą Wandale? Nikogo. Murzyni zaś wciąż zajmują jedno z centralnych miejsc w kolektywnym imaginarium. Bo to właśnie oni (a nie Wandale) są zwyczajowo kojarzeni z seksualnie nacechowanym barbarzyństwem. Silna i trwała obecność takiego skojarzenia może nam się nie podobać, lecz nie wyrugujemy tej obecności poprzez „moralizujący” postulat zastąpienia Murzyna Wandalem.

Należy także pamiętać, że „Zmurzynienie…” nie jest wyłącznie projektem o barbaryzacji. To jest projekt o specyficznym napięciu, o osobliwej tożsamości „ofiary” i „oprawcy”. O tym „przeklętym” problemie należy, w moim przekonaniu, mówić przy pomocy „przeklętych” metafor. I taką metaforą jest metafora „zmurzynienia”.

W tym kontekście powiedziałbym, że mechanizm „samo-wybielania” poprzez rzekome „oczernianie” Murzynów to oczywiście problem, o którym można dyskutować – ale to nie jest zagadnienie leżące w zakresie mojego projektu. Bo ja chyba byłbym w stanie się zgodzić, że „zmurzynienie” jest „samo-wybielaniem”. Ale co z tego? Ta kwestia nie wchodzi w zakres „Zmurzynienia…”. Podkreślam bowiem, że „Zmurzynienie…” nie jest przedsięwzięciem, które analizuje prawomocność negatywnie waloryzowanej figury Murzyna (to zaś, czy podczas pracy nad tym projektem powinienem przeprowadzić taką analizę to już zupełnie inna kwestia…).

2. Nie lekceważyłbym „zewnętrznych okoliczności historycznych”. Wszak one w istotny sposób kształtują pejzaż „wewnętrzny”. Gdyby Borowski przebywał w Gułagu, to napisałby może „Inny świat”, a nie „Bitwę pod Grunwaldem”. Gdyby zaś „Bitwę…” pisał w 1950, to z pewnością przybrałaby ona inny kształt, niż nowela pisana w 1946 (proszę także pamiętać, że zjazd szczeciński miał KOLOSALNE znaczenie dla ewolucji twórczej Borowskiego). Tak więc to nie jest jakaś tam „chronologia” - to chronologia czasów, w których drobne różnice czasowe okazywały się przepaściami oddzielającymi od siebie całe epoki (i taką przepaścią jest różnica między rokiem 1946 i 1950). Proszę mi wierzyć, iż „zewnętrzne okoliczności” historyczne odegrały kapitalną rolę w wyborach estetycznych i światopoglądowych autora „Pożegnania z Marią”. Dlatego uważam, że przedstawiona przeze mnie koncepcja „projekcyjnego” autoportretu jest znacznie lepiej uzasadniona od koncepcji „żółtej małpy”, która ma tę słabość, że jest całkowicie wyabstrahowana z historycznych realiów.

3. Fallus. No, tak… tutaj sam jestem sobie winien. Mogłem się domyślić, że fallus skieruje rozmowę na problem genderowo i „emancypacyjnie” pojmowanego „fallocentryzmu”. Tymczasem fallus jest dla mnie metaforą seksualnie nacechowanego fantazmatu atawistycznego. Oczywiście atawizm można lepiej zmetaforyzować przy pomocy „ogona” – ten jednak nie nosi seksualnych konotacji. Rzecz więc nie idzie o „fallocentryzm” (a w każdym razie nie tylko), lecz o stałą i silną obecność archaicznych i wypieranych wyobrażeń, zabarwionych seksualną afektywnością (w tym obszarze fallus bynajmniej nie jest toposem centralnym. Równie istotną rolę odgrywa np. także analna „strefa oprawcy”, o której pisał Adorno w „Rozważaniach o metafizyce”. Sfera waginalna również ma tu swoje eksponowane miejsce…)

Uff… to chyba tyle. Chyba, że ma Pan jeszcze jakieś pytania. Z chęcią odpowiem – zależy mi bowiem na merytorycznej rozmowie (i takiej krytyce moich poczynań).

Pozdrawiam (starając się nie wybielać)
T.K.

Anonimowy pisze...

"(zwłaszcza dla takich istot jak Ala)" - za mocno i niepotrzebnie. Poza tym zgadzam się, że od nadmiaru światła człowiek czernieje ;) Piotr K.

Tomasz Kozak pisze...

Fraza: "(zwłaszcza dla takich istot jak Ala)" to tylko żartobliwa prowokacja - nieistotna z merytorycznego punktu widzenia. Proszę o tym pamiętać i pozwolić mi na odrobinę retorycznej zapalczywości.

Pozdrawiam
Tomek