I
Liberalna i ugodowa demokracja wypiera wojnę poza własne terytorium. Wojna jednak wcale nie znika – wycofuje się tylko i przyczaja tuż za granicą. W strefie buforowej, którą historia wytyczyła dziś po raz kolejny na gruzińskich rubieżach, wyparta przemoc ukazuje się w brudnej, zdezelowanej i obscenicznej nagości. Wydaje się wówczas zjawiskiem całkowicie odartym z teatralnego piękna – konstytuuje bowiem nie tyle przestrzeń patetycznego spektaklu, co raczej obszar odpadków. W tym kontekście przypominają się słowa kapitana Wehrmachtu - Ernesta Jüngera - który w 1942 roku, podczas misji wojskowej na Kaukazie, tak pisał w swoim dzienniku: „Oto w tych dniach znaleziono na skraju drogi Rosjanina z urwanymi nogami. Jako, że miał przy sobie detonatory, został z miejsca zastrzelony – pewnie za sprawą mieszaniny litości i okrucieństwa, odpowiadającej zanikowi umiejętności moralnej oceny”. W związku z tym Jünger stwierdza, że „Królestwo śmierci staje się rupieciarnią; odstawia się tam raz na zawsze to, co niewygodne”.
Co ważne - a zarazem paradoksalne - w tej rupieciarni nie da się, zdaniem Jüngera, „przywrócić wolności w duchu XIX wieku, o czym wielu jeszcze marzy”. Wolność ta bowiem musi „wznieść się na nowe, lodowate wyżyny procesu historycznego, a nawet jeszcze wyżej: jak orzeł ponad szczyty, które wyłaniają się z chaosu. Ona także musi przejść przez ból. Trzeba sobie na nią znowu zasłużyć”.
II
„Tam” zatem – tuż poza granicą liberalnego stanu rzeczy – trzeba się wznieść na szczyt bólu, żeby odzyskać wolność. „Tutaj” natomiast – by mówić uczciwie o wojnie i wolności - należy zejść na ziemię. Wrócić ze strefy mitycznego lodu w miejsce, gdzie klimat wciąż się ociepla. Uciec przed bólem i historią w sferę (an)estetycznego znieczulenia. Wypadałoby przy tym wyznać – właśnie gwoli uczciwości (cynicznej być może i niestosownej) – że „niewygody” Kaukazu daleko mniej nas obchodzą niż nasze własne. Bo przecież tu i teraz – w strefie liberalnego Bezpieczeństwa - także toczy się wojna. „Nieprawdziwa”, tym niemniej nieustanna i odwieczna. Jak bowiem pisał Foucault, „pod powłoką pokoju, porządku, bogactwa, autorytetu władzy, pod pozorem spokojnego ładu, subordynacji, aparatów państwowych, praw itd., powinniśmy założyć i odkryć coś w rodzaju pierwotnej i permanentnej wojny”.
Precyzując te rozważania, chciałbym zastanowić się nad lokalnym i konkretnym kształtem, jaki przybiera, czy też, jaki powinna przybrać ta wojna. Być może ktoś oczekuje, że będę pytać, jak ona przebiega w naszym społeczeństwie: Czy polski partyzant wciąż walczy z okupantem? A fabrykant? Czy zmaga się z robotnikiem? Czy góral dziś walczy z górnikiem? A syn Zamojszczyzny? Morduje Ojca i marzy o Matce? O co chodzi w tej wojnie? Gdzie się rozgrywa? Na Mazowszu, czy Podkarpaciu? Na Jasnej Górze czy na Wawelu? W kanałach czy w biurach Warszawy? Jak umundurowani i uzbrojeni są żołnierze? Walczą nago niczym zwierzęta lub kochankowie? Mają gołe pięści i stopy, czy żelazne rękawice i podkute buty? Maszerują w sukmanach, w panterkach, czy w błękitnych koszulach z żółtymi krawatami? Niosą kosy, miotacze ognia, czy wibratory?
III
Przyznam, że nie interesują mnie tutaj odpowiedzi na te pytania. Manifest mój nie jest wszak skierowany do ogółu. Egoistycznie zawężając perspektywę, kieruję swój apel do polskiego artysty – i to do niego mówię: Idź na wojnę! Słowa te piszę nieprzypadkowo akurat we wrześniu. Wrzesień to przecież ten moment, kiedy koniec kanikuły nierozerwalnie wiąże się w polskiej wyobraźni z początkiem wojny. A ja właśnie tutaj i właśnie teraz chciałbym mówić o specyficznej odmianie infantylnej wojny i wolności, których nie ma, a które się w naszej sztuce powinny wreszcie pojawić. Mam na myśli wojnę i wolność, które nie będą naznaczone bólem, lecz przyjemnością.
Co to za wojna? Co to za wolność? Gombrowicz twierdził, że „wszystkie wojny są wojnami chłopców”. Bez wątpienia jest to trywialna figura retoryczna – wszak metafory „ołowianego żołnierzyka” i „piaskownicy” pojawiają się regularnie w codziennej prasie, gdy trzeba pisać o agonie (politycznym, ekonomicznym, kulturowym etc.). Stereotypowość tych metafor mnie jednak nie zraża. Diagnoza Gombrowicza jest bowiem o tyle trafna, o ile pojmuje „wojnę chłopców” jako przymusową walkę niedojrzałych, niższych istot, które zostały przez swoich zwierzchników „wzięte za mordę”, „umundurowane” i wtłoczone w machinę skrajnie skonwencjonalizowanych konfliktów.
Dzisiaj powiedzieć trzeba, że polska sztuka jest może nie tyle sztuką „chłopców”, co sztuką „dzieci” – ugrzecznionych, zdyscyplinowanych, aseksualnych, bezkrytycznych i złaknionych dyrektorskiej aprobaty. Ta sformatowana do bólu sztuka powinna się wreszcie wyzwolić spod zwierzchniej opieki i zamienić w bojowy wehikuł przyjemności. Jak mogłaby tego dokonać? O dziwo, użytecznej podpowiedzi udziela nie dziecko, lecz starzec – poczciwy a przy tym wciąż wywrotowy. Tym starcem jest Freud. W tekście Poza zasadą przyjemności odnaleźć można wysoce pouczającą anegdotę o pewnym dziecku, które od czasu do czasu „ujawniało uciążliwe przyzwyczajenie, by wszystkie przedmioty, które znalazły się w jego posiadaniu, rzucać daleko od siebie, w kąt pokoju, pod łóżko itp. (...) Przy tym - z wyrazem zainteresowania i zadowolenia - wydawało długi, przeciągły dźwięk «o---o---o---o», który według jednomyślnego zdania matki i obserwatora nie był przerywnikiem, lecz znaczył tyle, co «precz». Zauważyłem w końcu – pisze Freud - że jest to zabawa i że dziecko używało wszystkich swych zabawek tylko do tego, by bawić się nimi w «odejście». (...) To samo dziecko (...) w rok później rzucało zabawkę, która stała się przyczyną jego gniewu, na podłogę i mówiło przy tym: «IDŹ NA WOJNĘ»”. Zdaniem Freuda tę zabawę interpretować można na dwa sposoby. Z jednej strony, wyrzucanie zabawki byłoby specyficzną ekspresją popędu do władzy. Z drugiej zaś, owo „odrzucanie przedmiotu «precz» od siebie mogłoby stanowić zaspokojenie wypartego w życiu popędu zemsty nad matką”.
Ulegając nieodpartej pokusie, pragnąłbym przekształcić Freudowską diagnozę w dyrektywę. W myśl tej dyrektywy apel „Idź na wojnę” oznaczałby wezwanie do wyzwolicielskiego mordu, jakiego powinna dokonać polska sztuka. Ów „mord” byłby „matkobójstwem” równoznacznym z wyzwoleniem się sztuki spod władzy drętwych i despotycznych figur polskiego sukcesu – spod władzy Fundacji i Muzealnej Matki-Dyrektorki. Donośne i buńczuczne „o---o---o---o!” byłoby więc okrzykiem wojennym, znaczącym tyle, co „Precz z Przywarą!”. Okrzyk ten zostałby wzmocniony rozkazem „Idź na wojnę”, czyli „Zabij (w sobie) Mytkowską!”
Polski chłopcze i polska dziewczyno! Zaprawdę powiadam wam, że tę zbrodnię wojenną potomni (a może nawet współcześni) nie tylko wam wybaczą, lecz jeszcze was za nią pobłogosławią. Ten mord otworzy wam wrota do (k)raju, w którym zasady „rzeczywistości” (prestiżu i opłacalności) zostaną zawieszone, a władzy nad wami nie będą już miały widma drętwej „moderny” i nudnej „awangardy”. Nastanie wtedy republika wolności i rozkoszy! Zapamiętajcie te słowa tutaj i teraz - właśnie we wrześniu. W chwili, kiedy zaczyna się szkoła, powinna rozpocząć się również i wojna!
7 komentarzy:
tekst ciekawy,
sadze, ze ciekawym porownaniem byloby zestawienie sztuki z Korei Poludniowej i Polski.
W samych kulturach mozna znalezc zaskakujaco duzo analogii: krwawa historia (bycie podbijanym na okraglo przez pobliskie imperia), konserwatyzm, priorytet "co o mnie mysli rodzina, przyjaciele, sasiad, profesor, rynek/galeria" itd. i kilka innych.
Nie wiem czy te podobienstwa mialy na to wplyw, ale swiat sztuki tam i w Polsce jest zaskakujaco podobny:
starsi decyduja o tym, jak wyglada swiat i rynek sztuki w kraju. Artysci sa grzeczni i potulni, z tym ze sztuka koreanska weszla na wyzszy poziom takiej atmosfery (dodajac lepsza ekonomie).
I tu pojawia sie problem - jako, ze Korea jest nowoczesniejsza w sztuce, mozna przewidziec, ze jesli polscy artysci "nie pojda na wojne", czeka nas scenariusz koreanski - w miare dobrze sprzedajacy sie artysci, solidna liczba galerii, ale nic ponad to. Zgadzam sie z Panskim esejem, artysci potrzebuja jaj, bo inaczej skonczy sie na ladnych obrazkach, ladnych rzezbkach i ladnych instalacyjkach. A nawet jak ktos ma troche jaj, to i tak nie ida na calosc.
pozdrawiam
Piotrek
eee... literacko tekst jest dobry, ale nie wiem, czy to precyzyjnie wymierzony cios. No bo czy Przywara i Mystkowska ciągle maja rząd duds nad wisłą? Muzeum działa na pół gwizdka, Fundacja pokazuje się tylko na targach, a Instytut Awangardy chyba zosatał zahibernowany?
rząd dusz
Mądrego przeciwnika racz nam zesłać Panie
zahaczając: CHŁOPCY IDĄ NA WOJNĘ - Paulina Olszewska / ArtPapier [15 września 18 (114) / 2008]
Czytałem ten tekst. Ciekawe, że autorka, jak ognia unika sprecyzowania, O KOGO chodzi w moim tekście. Nazwiska Joanny Mytkowskiej i Andrzeja Przywary nie pojawiają się w tej recenzji. Czyżby to były jakieś ogniste pieczęcie?
WOJNA DWUNASTOMIESIĘCZNA
wybucha w styczniu!
http://wojnaizabelichamczyk.blogspot.com/
Szukam wojsk sojuszniczych!
Izabela Chamczyk
Prześlij komentarz