poniedziałek, 11 marca 2013

PRZEKLEŃSTWO PLATEAU



W horyzoncie fenomenologii dialektycznej każde zjawisko ma kilka wymiarów — nierzadko antynomicznych. To właśnie można powiedzieć o momencie plateau, będącym tyleż fazą, co czynnikiem poruszającym, tzn. swoistym po/pędem. Niekiedy po/pęd ten bywa błogosławieństwem, innym zaś razem — przekleństwem. Jego dobroczynna energia wprowadza podmiot w stan trzeźwej wzniosłości, a co za tym idzie, oferuje wyobraźni szansę na przeżywanie powściągliwych uniesień, czasami jednak — i wówczas plateau należy uznać za przekleństwo — utrzymuje późno-nowoczesną podmiotowość w stanie jałowego podniecenia, które przedłuża się ponad miarę, odwlekając w nieskończoność chwilę spełnienia, rozładowania, katharsis etc.

Egzystencja na piaskach takiego płaskowyżu skazana jest na Stymulimanię, tzn. typowe dla późnej nowoczesności uzależnienie od bodźców. Chorobę tę cechuje wysokie natężenie narkotycznego głodu, który właściwie nie ma szans na nasycenie. Stymulimania to stan permanentnej anorgazmii (metafizycznej, politycznej, estetycznej itd.).

Destrukcyjne współdziałanie obu czynników obserwujemy dziś niemal w każdej dziedzinie Spektaklu — począwszy od kina, skończywszy na polityce.

Późno-nowoczesny model serialu telewizyjnego każe zapomnieć o rozwiązaniu akcji i rozładowaniu napięcia. Cliffhanger ­— wszechobecny, zwyczajowo wieńczący poszczególne odcinki oraz całe sezony współczesnych eposów — jest irytującym symbolem tego stanu rzeczy.

Podobnie wygląda dynamika polityki. Ani codzienne dramaty, ani okazjonalne Spektakle (wybory parlamentarne, prezydenckie) nie przynoszą upragnionych rozstrzygnięć na Scenie. W tej sytuacji demos — bombardowany ze wszystkich stron bodźcami, które przypominają puste kalorie — pozostaje w stanie drażliwości nacechowanej głęboką frustracją, łatwo przekształcającą się w polityczną niestabilność. Jednym z jej istotnych wymiarów okazuje się podatność na propozycje autorytarne lub populistyczne, generujące pozór szybkiego rozwiązania-rozładowania-spełnienia. 

Generalnie zatem sytuacja wygląda następująco: teoretyczne definiowanie oraz praktyczne rozwiązywanie problemów schodzi na plan dalszy (jest odsuwane ad calendas graecas). Na pierwszym planie pozostaje gruczoł pobudliwości. Jego stymulacja nie prowadzi wszelako ani do Klimaksu, ani do Konkluzji. Takie są skutki przygodności. Kultura kontyngencji pozostaje afektywnie i spekulatywnie jałowa — mimo że kłącza mnożących się w nieskończoność alternatyw sprawiają wrażenie gąszczów owocnych oraz soczystych.

Jak zmienić tę sytuację? Jak projektować (wyobrażać) warunki możliwości, w których Klimaks i Konkluzja (bynajmniej nie wiecznotrwałe, lecz przynajmniej w miarę stabilne, trwające dłużej niż bezsensownie drażniące mgnienie oka) odzyskają status etapów niezbywalnych w dialektyce naszej kultury?


Brak komentarzy: